Pięć lat z życia sourcera

Nie przywiązuję dużej wagi do rocznic  (ostatnio zapomniałam nawet o własnych urodzinach), ale niedawno uświadomiłam sobie, że wkrótce minie pięć lat od mojego przyjazdu do Londynu. Oznacza to także, że już od pięciu lat pracuję świadomie jako sourcer! Rzucając okiem na moje CV, można zobaczyć, że jestem dokładnie tam, gdzie pracowałam kiedy przyjechałam do Londynu po raz pierwszy, mam podobną nazwę stanowiska, a nawet mam tego samego szefa (i nie mówię tu o Marku Z.). Co dało mi te pięć lat pracy w sourcingu?



Taki zachód słońca przyniósł styczeń 2015 roku.





Kilka faktów z CV


Moja pierwsza poważna praca, jeszcze na studiach, to była sprzedaż szkoleń i prowadzenie procesów rekrutacyjnych na stanowiska programistyczne do jednej z logistycznych firm w Krakowie. Tuż przed obroną pracy magisterskiej zaczęłam pracę w krakowskiej firmie outsourcingowej, najpierw jako rekruter, a potem menadżer.

Sourcing robiłam, zanim wiedziałam, że tak właśnie nazywa się w profesjonalnym żargonie proces wyszukiwania pasywnych kandydatów. Z perspektywy czasu, widzę, że wraz z wyjazdem Krakowa zakończyła się pewna epoka w moim życiu zawodowym.

Szok tlenowy

Szybko się nauczyłam, że Londyn uczy pokory.  Wszystkie reguły “gry w karierę” wydawały się niby takie same, ale cały czas coś mi zgrzytało. Szukałam pracy jeszcze mieszkając w Polsce. Rozmowa rekrutacyjna za rozmową, a moje rozczarowanie rosło. Coraz częściej wizualizowałam siebie w pracy za barem podając lagera z fish & chips londyńskim bankierom.

Moja babcia mawiała, że w życiu wszystko przychodzi parami. Kilka dni przed zaplanowanym dniem przeprowadzki otrzymałam pracę w agencji, i to dokładnie na takim samym stanowisku jak w Polsce. Na dodatek miałam zarządzać małym zespołem. Nie minęła doba od wieści o tej ofercie, a ja otrzymałam kolejną propozycje, tym razem jako sourcer w firmie marzeń. W moim ówczesnym wyobrażeniu praca w takiej roli wydawała się dużo poniżej moich możliwości (nie wiedziałam wtedy jak wymagająca może to być praca!). Do tej pory nie wiem czy był to szok tlenowy po wyprowadzce z Krakowa do Londynu, ale ku mojemu zdumieniu przyjęłam tę ofertę.

Grudzień 2014. Zakwitły drzewa w St James Park w Londynie.

Bo praca sourcera ma sens

Kiedy dzieliłam się wieściami o nowej pracy, znajomi grzecznie gratulowali, ale z przekąsem wtrącali, że przecież sourcer/researcher to taka praca dla juniora. Tak naprawdę, to co mnie przekonało, że jednak podjęłam dobrą decyzję, był proces rekrutacyjny - zupełnie inny od tych, w których miałam okazję uczestniczyć. Zdałam sobie sprawę, że moja radość w znajdowaniu kandydatów w odmętach internetu, nerdowska wręcz wiedza technologiczna czy dzika uporczywość w wynajdywaniu kontaktu emailowego do kandydata jest niczym dziwnym w tym rekrutacyjnym świecie.  Poczułam, że chyba znalazłam swoje miejsce, a podobnych do mnie jest więcej. I tak właśnie było.

Lunch pod St. Pauls w centrum Londynu, maj 2014.

Tytułologia stosowana

W 2014 roku pracowałam w korporacji, gdzie każdy programista z uporem maniaka walczył o znamienny przedrostek przez stanowiskiem. Middle, senior, principal, team lead. Czasem wiązała się z nim podwyżka, najczęściej był to plasterek na skołatane ego pracownika i ostatnie wołanie “zostań z nami” przed wręczeniem wypowiedzenia. Wspinanie się po szczeblach tytułów wydawało mi się naturalnym sposobem na rozwój w pracy. W mojej wyobraźni tak też widziałam swoją karierę. Praca w organizacji o płaskiej strukturze zdewaluowała ten naiwny sposób myślenia. Szybko się okazało, że to nie tytuł “seniora” czyni cię królową rekrutacji. Poczułam się odpowiedzialna za firmę i dotarło do mnie, że moja praca, praca skupiona na wyszukiwaniu talentów, może realnie wpłynąć na życie milionów ludzi.


Widok z biura. Słoneczniki wyhodowane przez nasz zespół pięknie komponują się z szaro-burą panoramą Londynu.

Z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność

Właśnie tak, cytując Stana Lee, można określić wciąż nieco deprecjonowaną rolę sourcera. To na barkach sourcera leży odpowiedzialność za znalezienie najlepszych kandydatów na rynku, zachęcenie ich do udziału w procesie, a i często przygotowania do wymagających rozmów. To sourcer jako pierwszy stawia “stopę w drzwiach” i choć może nie jest to najbardziej zręczne porównanie, trochę jak ten amerykański akwizytor sprzedający odkurzacze, u swojego odbiorcy kreuje pierwsze, a często i ostateczne wrażenie na temat firmy, którą reprezentuje.


"Dobry sourcer to ekspresowo przyswajający nową wiedzę sprzedawca, detektyw, po trochu spec od employer brandingu i copyrighter w jednym. "

I dlatego przez te pięć lat nie znudziłam się pracą w sourcingu. Korzystając z blogowej tuby apeluję do zespołów rekrutacyjnych - inwestujcie w swoich sourcerów! I pamiętajcie, że sourcer to żaden "junior rekruter", tylko specjalista odpowiadający za to co najważniejsze w rekrutacji. To w nich tkwi przyszłość rekrutacji. Zatrudniajcie bardziej doświadczonych od których mogą uczyć się nowi w zawodzie. Pozwólcie im budować swoją karierę w sourcingu jako specjalista czy leader. Niech rozwijają swoje skrzydła!

Komentarze

  1. "Szybko się okazało, że to nie tytuł “seniora” czyni cię królową rekrutacji" - uwielbiam :)
    Zdecydowanie kompetencje sourcera są niedoceniane (sama się o tym przekonałam zarówno w Polsce jak i w UK). Wierzę jednak, że to się zmieni dosc szybko ze względu na rynek pracownika, ponieważ popyt na doswiadczonych sourcerów rosnie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz